Weekend z książką
Kiedyś jak wpadła mi w ręce ciekawa książka to siadałam i czytałam. Przerwę robiłam tylko na kilkugodzinny sen (a w nocy śniły mi się różne wątki z książki). Z bohaterami książki jadłam śniadanie i piłam kawę, razem pochłanialiśmy pyszne ciacho. Potrafiłam usiąść w sobotę rano z lekturą i skończyć ją w niedziele koło południa. Bardzo mi tego brakuje. Teraz czasu na czytanie mam niewiele. Jak uda mi się przeczytać kilka książek w ciągu roku to i tak jest dobrze. Za to do perfekcji opanowałam czytanie równocześnie kilku pozycji.
Serialowe maratony
Jest kilka seriali, które obejrzałam z mężem ciurkiem. Całe serie, odcinek za odcinek. Czasami była już druga w nocy, tyłki bolały od siedzenia, ale chcieliśmy jeszcze trochę, nie musi być cały odcinek. Ta, jasne, kończyło się na dwóch kolejnych. Teraz udaje nam się obejrzeć coś raz na jakiś czas, od święta obejrzymy kilka odcinków. Po prostu nie ma na to czasu, albo jesteśmy zbyt zmęczeni. Nocne maratony odkładamy na później, bo teraz resztki snu, które nam zostały, są ważniejsze.
Spontaniczne wyjazdy
Kochanie pojedźmy wieczorem nad morze. Dobra, tylko się prześpię. I wyjeżdżaliśmy o północy, żeby poranne słońce przywitało nas już na plaży. Nie było tych wyjazdów dużo i często, ale jeździliśmy kiedy i gdzie chcieliśmy. Last minute to zawsze była moja ulubiona opcja. Nie lubię planować wcześniej, czekanie na wyjazd dłużej niż 3 dni to dla mnie katorga. Teraz z dzieciakami nie możemy sobie pozwolić na wyjazdy takie, jak nasza podróż poślubna – wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Amsterdamu. Byliśmy pewni, że w tak wielkim mieście znajdziemy nocleg bez wcześniejszej rezerwacji. Niestety po 6 godzinach szukania, nie było ani jednego wolnego pokoju i jechaliśmy do oddalonego o 70km Rotterdamu. Tam znaleźliśmy coś ok 3 w nocy, a doba hotelowa kończyła nam się o 8 rano. Interes życia, pokój kosztował ponad 100€. Do dziś wspominam to łóżko jako najwygodniejsze na świecie (zapewne w mojej głowie podziałał jakiś algorytm łączący zmęczenie i koszty). Teraz z 3-ką dzieci noclegi musimy mieć zaplanowane, co często wiążę się z dużo wcześniejszą rezerwacją.
Niezależność
Dopóki nie masz dzieci to pewnie nie doceniasz jakim szczęściem jest to, że w każdej chwili możesz wyjść z domu i pójść tam gdzie chcesz. Spacer z przyjaciółką o 21? Czemu nie, zakładam buty i lecę. Impreza jutro wieczorem? Pewnie, że mam czas. Kino w niedziele rano (film z kategorii 16+), nawet zwykłe pójście do lekarza, fryzjera czy szewca. Kiedyś mogłam pójść wszędzie, dziś tylko tam, gdzie mieszczę się z bliźniaczym wózkiem lub tam, gdzie moje szczęścia nie zrobią bajzlu wielkości Sahary. Z jednym dzieckiem jeszcze byłam jakoś niezależna, brałam go pod pachę, do nosidła czy za rękę i szliśmy. Teraz nie ma szans. Sama myśl, że mam pójść z nimi do sklepu mnie przeraża. W lecie mierzyłam Klarce w sklepie sandałki, Nikosia postawiłam obok nas. 3 sekundy później prawie wszystkie buty dookoła nas były porozwalane, albo w innych pudełkach. Zdarzyło mi się pójść z dziećmi do fryzjera, ale byli jeszcze mali i spali w wózku, a Leoś dzielnie ich pilnował. Jednak jestem ograniczona i jeżeli potrzebuję wyjść sama to muszę uruchomić całą machinę opieki nad dziećmi. Nie ma zbyt wielu ochotników do zostania z 3-ką dzieci, więc albo ich rozdzielam, albo wychodzę jak śpią (wtedy zostaje z nimi tata). Jak maluchy były małe to żyliśmy od karmienia do karmienia i wyjście z domu to była kalkulacja, czy w ogóle się opłaca iść teraz czy dopiero jak zjedzą. Teraz kalkulujemy ze spaniem, bo wolę jak się prześpią w domu, a nie 10 minut w samochodzie.
Jedzenie śmieciowego jedzenia
Staramy się jeść zdrowo, kolorowo i z warzywami. Mam jednak chwile słabości do BigMaca czy kebaba na obiad. Jednak co mi po takim obiedzie jak dzieci jęczą, bo też chcą spróbować. Łatwiej już ugotować coś w domu, albo pójść do restauracji, gdzie będzie też coś dla dzieci.
Podobnie jest z chipsami. Lubię i nie przestanę ich okazyjnie jeść, ale tylko jak dzieciaki już śpią :p Nie ma sensu strzelać sobie w kolano i pokazywać im co jest w żółtej paczce z rysunkiem ziemniaczka.
Sen, sen, i jeszcze raz sen!
Kiedyś spałam co noc kilka godzin snem nieprzerwanym. Dziś nawet jak nikt nie płacze i nie kopie mnie w żebro to budzę się co 2-3godziny. Wstaję, sprawdzam czy oddychają, czy są przykryci. Nie wiem czy to minie. O spaniu w weekendy do 10 nie będę wspominać, bo nasze dzieci wstają ok 8, więc dramatu nie ma.
Pewnie coś by się jeszcze uzbierało, ale to jest to, czego najbardziej mi brakuje. Nie powiem, że słodkie uśmieszki wynagradzają mi zmianę mojego życia, bo tak nie jest. Dzieci dają zupełnie coś innego, nie chciałabym cofnąć czasu nawet na jeden dzień sprzed pierwszej ciąży. Jednak pamiętam jak było kiedyś i czasami mi tego brakuje.