Rudawski Park Krajobrazowy i okolice, zabytki, atracje i piękne jeziora

0
296
Rudawski Park Krajobrazowy i okolice, zabytki, atracje i piękne jeziora

Spoglądałam z lekko przymrużonymi oczami na mieniącą się w słońcu wodę. Głęboki kolor turkusu dopełniała zieleń drzew otaczających jezioro. Kącik ust podniósł się bezwiednie ku górze, a płuca zaciągnęły jakby w odruchu zadowolenia więcej powietrza. Stałam na brzegu jednego z Kolorowych Jeziorek celebrując całą sobą tę jedną chwilę. W swojej kruchości i ulotności mogła za moment zniknąć, rozproszyć się w ciepłym powietrzu dnia, które z wolna przeganiało przyjemny chłód poranka. Z mieszanymi uczuciami, jakie zawsze mi towarzyszą, gdy muszę opuścić wyjątkowe miejsce, bo czeka na mnie kolejna intrygująca atrakcja, ruszyłam dalej tropem odciśniętych w ziemi podeszw butów i łap psów.

Kolorowe Jeziorka- jeden z 7 Cudów Polski

Środowy poranek nie zwiastował żadnymi znakami na ziemi ani na niebie, że następnego dnia będziemy jechać w kierunku Karpacza. Zdecydowaliśmy późnym wieczorem, a po przebudzeniu szybko zapakowaliśmy się do samochodu, wklepując na nawigacji „Kolorowe Jeziorka”. Wyświetlona odległość 315 km nie zrobiła na nas wrażenia, bo dojazd wyglądał obiecująco. Trasa przebiega z Poznania autostradą, a następnie przechodzi w drogę ekspresową i dopiero na jakieś 20-30 km przed celem zmienia się na najzwyklejszą drogę, choć widoki na tym odcinku w ogóle do zwykłych nie należą.

W takich widokach można się zakochać

Dotarliśmy na miejsce nieco po godzinie 10 i już zaczynał się ruch, choć jeszcze tłumów nie było. Kolorowe Jeziorka zlokalizowane są w Rudawskim Parku Krajobrazowym w miejscowości Wieściszowice na zboczu wzniesienia Wielka Kopa (lokalizacja GPS 50°49’ 46.82”N ; 15°58’ 24.56” E). Tę osobliwą atrakcję tworzą cztery zbiorniki z wodą w różnych kolorach, co wynika z obecności odmiennych związków chemicznych. Jednak nie sama natura tu zadziałała. W XVIII wieku w tym miejscu okoliczni mieszkańcy zaczęli wydobywać łupki pirytonośne, wpływając na powstanie wyrobisk. Gdy w początkach XX wieku kopalnia została porzucona, przejęła ją na swój użytek przyroda, a pojawiająca się w wyrobiskach woda przybrała różne barwy. Tak powstały Kolorowe Jeziorka, które w 2011 roku znalazły się na liście 7 cudów Polski plebiscytu organizowanego przez National Geographic Traveler.

Oglądanie Kolorowych Jeziorek zaczęliśmy od Żółtego Stawu. Jest najmłodszy spośród czterech zbiorników i jeszcze 20 lat temu nie było w nim wody. Przyznam, że próbowałam dopatrzyć się tego żółtego koloru i z trudem to przychodziło. Jednak skały wokół mają taką barwę i to one są dużo ciekawsze niż sam staw. Można przejść niewielkim tunelem między nimi i dotrzeć do Purpurowego Jeziorka, które jest dużo efektowniejsze. Właśnie ono najbardziej mi się spodobało. Ma wyrazisty kolor, choć mi bardziej przypominało odcienie rdzy niż purpurę, a barwa ta jest zasługą obecności siarki w wodzie . Powstało w miejscu, gdzie dawniej funkcjonowało wyrobisko „Nadzieja”, z którego wydobywano piryt. Krajobraz tego miejsca przypomina odległe, obce krainy, a miejscami krajobraz wydaje się marsjański. To wszystko jest zasługą odsłoniętych, żółtych skał, które kontrastują z zielenią drzew.

Purpurowe Jeziorko Błękitne Jeziorko

Idąc nieco dalej, zaledwie 600 metrów pod górę, dotrzeć można do najbardziej osławionego Błękitnego Jeziorka, które nam wydawało się raczej zielone, ewentualnie turkusowe. Powstało w miejscu dawnego wyrobiska „Nowe Szczęście”, a obłędny kolor jest zasługą związków miedzi. Zbiornik ma aż 20 metrów głębokości, co czyni go najgłębszym ze wszystkich Kolorowych Jeziorek. Przez swój urokliwy kolor zyskało najwięcej sympatyków z całej czwórki i trochę się nie dziwię, choć „marsjański” klimat Purpurowego Jeziorka bardziej do mnie przemawiał. Żeby zobaczyć ostatni zbiornik musieliśmy przejść kilometr. Trasa jest łagodna i bardzo przyjemna, nawet Rey i Xiaomi dzielnie przebierały łapami. Niestety po dotarciu do celu zobaczyliśmy dużą błotną kałużę. Zielone Jeziorko (podobnie jak Żółty Staw) może okresowo wysychać. Kiedyś w jego miejscu znajdowała się kopalnia „Gustaw Grube”. Dziś oczy można nacieszyć pięknym kolorem tylko przy sprzyjającej pogodzie. Ponoć najpiękniej prezentowało się w 1997 roku, w czasie wielkiej powodzi, natura bowiem z jednej strony ukazuje nam swoją okrutną siłę, z drugiej zaś potrafi zachwycić pięknem w najbardziej tragicznym momencie.

Z ostatniego Kolorowego Jeziorka można jeszcze ruszyć kilometr dalej, żeby dotrzeć do Wielkiej Kopy. Trasa jest łagodna, a droga prowadząca pod górę – szeroka. Problemem okazała się dla nas jej ekspozycja na słońce. Corgi ze swoimi grubymi futrami szukały cienia jak szalone, więc zdecydowanie lepiej wybrać się na Wielką Kopę z psem w pochmurny dzień i koniecznie ze sporą ilością wody.

Górskie widoki to nie zawsze ośnieżone szczyty

Wielka Kopa jest czwartym pod względem wysokości szczytem we wschodnich Rudawach Janowickich i sięga 871 m n.p.m. Stawiając krok za krokiem oglądałam się co pewien czas za siebie, chwytając w przelocie między koronami drzew widok gór. Pejzaże w Rudawach Janowickich są zupełnie odmienne od krajobrazu jaki do tej pory kojarzył mi się z górami. Przyzwyczajona do wysokich szczytów i kamienistych grani Tatr z zadziwiajacą dla siebie przyjemnością odkrywałam łagodność zalesionych wzniesień Rudaw.

Miedzianka – celebrując ideę slow time

Nie ma tu nazw ulic. Poszczególne budynki są po prostu oznaczone numerami, a rozkład tych budynków jest zdaje się przypadkowy. Nie ma ich też wielu. Jeszcze sześć lat temu zaledwie 11 domów było zamieszkałych. Gdy wjechaliśmy do Miedzianki, odniosłam wrażenie, że otacza nas mała, senna wieś. Na pierwszy rzut oka nie ma tu nic, co warto by zobaczyć ani powodu, żeby się zatrzymać. Nie przez przypadek jednak wybraliśmy właśnie tę wieś, żeby zatrzymać się podczas naszego minitripu po Rudawach Janowickich.

Od 2015 roku działa w tym miejscu Browar Miedzianka, który warzy piwo rzemieślnicze w kilku stylach. Robiąc road trip samochodem nie skosztujecie ich na miejscu, ale możecie kupić już zabutelkowane i zdegustować w domowym zaciszu. Piwo jest przyzwoite, bez niepotrzebnych i nieprzyjemnych tonów. Z repertuaru piw Browaru Miedzianka chyba IPA najlepiej nadaje się na letnie dni i wieczory. Jest lekka, a optymalna i nie zalegająca długo goryczka sprawdza się przy gaszeniu pragnienia. Warto też spróbować piwa w stylu kölsch, które ma w sobie lekką nutę kwaskowości. Browar Miedzianka ma kilka różnych propozycji, dzięki czemu osoby o różnych gustach piwnych zapewne znajdą tu coś dla siebie. Jednak nie tylko na piwo można tu przyjechać!

Browar, restauracja i hotel…ciekawy koncept Industrialne wnętrze

Podczas przejażdżki po Rudawach Janowickich można zatrzymać się w Browarze Miedzianka, żeby zjeść. Miejsce łączy warzelnię piwa z restauracją oraz hotelem. Całość utrzymana jest w nowoczesnym stylu z ukłonem w stronę minimalizmu, co do mnie bardzo przemawia. Wnętrze restauracji jest przestronne, a u góry widać miedziane kadzie do warzenia, zaś za przeszkleniem tuż obok lady znajduje się fermentownia i leżakownia. Industrialny wystrój świetnie pasuje do koncepcji połączenia browaru z restauracją.

A co warto zjeść? Curry z kurczakiem i żeberka w sosie piwnym były dobre, jednak jesteśmy rozbestwieni poznańskimi żeberkami z Up In Smoke BBQ i nie możemy przyznać mistrzostwa świata żadnym innym. Przyjemnym wstępem była zupa z pora, gęsta i z dodatkiem chrupiącego boczku. Najprzyjemniejszym zaskoczeniem był jednak widok. Z tarasu restauracji mogliśmy podziwiać cudowną panoramę gór. Jedzenie w takim otoczeniu staje się niemal ceremoniałem.

Ogromny plus dostaje ode mnie Browar Miedzianka za psiolubne podejście. Rey i Xiao mogły towarzyszyć nam w restauracji i dostały miskę z wodą. Noclegi również można tu wynająć z psem ( 40 zł za dobę za 1 psiaka). Rozważamy opcję powrotu tu i pobytu z noclegami, bo miejsce wydaje się świetną bazą wypadową do zwiedzania Rudaw Janowickich, a może i nawet Karkonoszy.

Zamek Bolczów – romantyczne ruiny w lesie

Wybraliśmy się z Miedzanki do oddalonych o 3,5 kilometry Janowic Wielkich, gdzie znajdują się ruiny Zamku Bolczów. Samochodem można podjechać bardzo blisko tej atrakcji Rudaw, jednak trzeba mieć trochę szczęścia. Nie ma tu bowiem parkingu, gdzie turyści mogliby ze spokojem zostawić auto i ruszyć na szlak. Trzeba parkować przy drodze i zwrócić uwagę czy to w ogóle dozwolone. Czy to z uwagi na obiadową porę, czy dzięki innemu zrządzeniu losu nam udało się zostawić auto w niedalekiej odległości od początku szlaku, na który ruszyliśmy z ochotą.

Idziemy do zamku!

Do Zamku Bolczów mieliśmy tylko pół godziny drogi, a grunt był idealny pod psie łapy – niezbyt piaszczysty, ani niezbyt kamienisty. Rey i Xiaomi mimo porannych kilometrów w łapach dzielnie szły dalej choć trzeba było je momentami motywować. Gdy jednak dotarliśmy do ruin, oszalały ze szczęścia i jak dzikie fretki biegały po wszystkich schodach. W obawie przed uszkodzeniem którejś z tych krótkich kończyn wylądowały szybko na smyczach, ale zszokowała mnie ich chęć do eksplorowania wszelkich zamkowych zakamarków, zwłaszcza tych położonych wysoko. Może to wynika z ich kompleksu niższości? Tak sobie myślę, że przy 30 cm wzrostu to każdy punkt widokowy jest dobry. A może właśnie z poczucia wyższości? Może corgi jako psiaki królowej dobrze czują się w pałacach i zamkach, nawet jak są to ruiny?

Nastrój psów udzielił się też nam. Zamek Bolczów jest obłędnie położony, a jego ruiny fenomenalnie wtapiają się w naturalny krajobraz. Weszliśmy do wnętrza przez drewnianą kładkę, przerzuconą nad suchą fosą i znaleźliśmy się w miejscu tak osobliwym, że przez chwilę odniosłam wrażenie jakbym wylądowała w przygodówce typu Uncharted lub Tomb Raider. Chodzenie po kamiennych schodach, przemykanie po wysokich murach, omijanie dziur i ocieranie łydką lub ramieniem o stare głazy wyzwoliło we mnie radość siedmiolatki wdrapującej się po drzewach.

Nie dziwi mnie, że ruiny budowli są największą atrakcją Janowic Wielkich i jednymi z najciekawszych pozostałości zamkowych jakie widziałam. Ich ciekawemu wyglądowi dorównuje nie mniej ciekawa historia. Zamek Bolczów podbudowany został pod koniec XIV wieku i należał do rycerza z położonego nieopodal Mniszkowa – Clericusa Bolza. W ciągu kolejnych stuleci przechodził z rąk do rąk, a kolejni właściciele rozbudowywali zamek, umiejętnie wykorzystując jego położenie. Koniec jego świetności przypadł na okres wojny trzydziestoletniej. Po podpaleniu w 1645 roku zamek stał się ruiną i nią pozostał. Co ciekawe już w XVIII stuleciu stał się miejscem odwiedzanym chętnie przez ówczesnych turystów. Dziś zainteresowanie Zamkiem Bolczów nie maleje wśród odwiedzających Rudawy Janowickie. Z Zamku Bolczów można wybrać się na spacer jednym z kilku szlaków, które podpowiada tabliczka informacyjna na miejscu i zobaczyć Skalne Bramy, Skalny Most czy Starościńskie Skały.

Ruiny Zamku Bolków Eksploracja zamkowych ruin na nogach i na łapach

Po obejrzeniu ruin Zamku Bolczów pokręciliśmy się chwilę po okolicy i wróciliśmy do auta. Postanowiliśmy skoczyć na kawę i lody do Karpacza, bo dzieliło nas tylko 20 km od stolicy Karkonoszy. Z sentymentem przeszliśmy się po ulicach miastach, które zapamiętaliśmy z dawnego urlopu w Karpaczu, gdy owiany był mgłą i zdawało się kryć tajemnice. W sierpniowym słońcu Karpacz tętnił życiem turystycznego kurortu. Podładowani energią kofeiny z kawy i cukru z lodów ruszyliśmy w drogę powrotną, a że do zachodu słońca zostało jeszcze trochę czasu zrobiliśmy sobie przystanki.

Pałac w Bukowcu – ogrody jak malowane

Patrząc przez okno zarządziłam postój. W Bukowcu. We wsi, której nazwa nic nam nie mówiła. Zaciekawiły mnie budowle przy drodze. Jedna przypominała odnowioną chatę z elementami muru pruskiego. Okazało się, że to dawna karczma sądowa. Inne były zabudowaniami dworskimi. Jak się dowiedziałam z Internetu stanowią pozostałość po bytności w tym regionie barona von Redena. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można przypuszczać, że wcześniej te tereny należały do rodów von Zedlitz i von Reibnitz i to za czasów tych ostatnich powstało tu pierwsze dworskie założenie. Po wielu zmianach właścicieli dwór wraz z folwarkiem trafił w końcu XIX wieku w ręce Friedricha Wilhelma von Redena. Zarządził nie tylko przebudowę pałacu, ale też otoczenia, co przyczyniło się do powstania rozległego parku krajobrazowego.

Pałac w Bukowcu
Spacer po parku pałacowym w Bukowcu

Von Reden chciał stworzyć w Bukowcu majątek, który przypominałby angielską farmę ozdobną, a na pomysł ten wpadł ponoć zainspirowany licznymi podróżami do Anglii. Poza ogromną przestrzenią pełną roślin i alejek są tu budowle o romantycznym charakterze jak Świątynia Ateny, Dom Ogrodnika, wieża widokowa i wiele innych.

Można tu spędzić naprawdę miło czas przechadzając się nieśpiesznie po tym dość ekscentrycznym ogrodzie. Z uwagi na zmęczenie łap psiaków odbyliśmy tu tylko krótki spacer i ruszyliśmy dalej. Nie ujechaliśmy jednak daleko, ponieważ zaciekawił nas drogowskaz prowadzący na zamek w miejscowości Bolków. To właśnie w obrębie jego murów organizowana jest każdego roku impreza Castle Party, która należy do największych w Europie festiwali muzyki w klimacie rocka gotyckiego. Z uwagi na późną już godzinę, zwiedzenie zamku okazało się niemożliwe, dlatego podeszliśmy tylko pod mury i rzuciliśmy okiem na okolicę. Jeżeli jednak tu wrócimy, to na pewno postaramy się zwiedzić zamek.

Gdy wskoczyliśmy na drogę ekspresową słońce było już bardzo nisko i zaczynało przybierać kolor dojrzałej, soczystej pomarańczy. Wracaliśmy do Poznania z poczuciem udanego dnia, takiego z rodzaju tych, które bez wyraźnego powodu zapadają w pamięć, bo wszystko dopisało – pogoda, humor, atrakcje i towarzystwo.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here